Ze wspomnień wszystkich osób, które współpracowały z Alojzym Łyską wyłania się nie tylko obraz fantastycznego trenera, ale przede wszystkim dobrego człowieka.
W ostatnich dniach dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci Alojzego Łyski. To bardzo ważna postać w dziejach GieKSy. Najpierw z katowickim klubem związał się jako piłkarz. – Gdy ja dorastałem jako piłkarz w AKS-ie, on już był solidnym ligowcem w Ruchu Chorzów. Pamiętam, że rozpoczynał karierę jako napastnik. Z czasem przesunięto go na lewą obronę. Potem obaj trafiliśmy do GKS-u. Największa wspólna przygoda sportowa to oczywiście mecze z Barceloną. Dzieliło nas 13 lat różnicy. Nigdy nie dawał tego odczuć. Oczywiście dawał wskazówki młodszym kolegom, a jak trzeba było to nawet ustawić do pionu. Pamiętam jak na zgrupowaniu w Wiśle jeden z młodszych piłkarzy chciał się przysiąść do starszyzny grającej w skata. Alozy zwrócił mu uwagę mówiąc: „Jak tyś wychodził na świat to ja już wychodziłem ze szkoły podstawowej” – wspomina Jacek Góralczyk, który najpierw był kolegą z zespołu a potem podwładnym Łyski.
- Pamiętam, że już pod koniec kariery podjął studia trenerskie w Katowicach. Był w pierwsze grupie zawodników, którzy się na to zdecydowała. To było wybitne grono, wśród nich np. Jan Liberda. Potem Alojzy został asystentem u trenera Tadeusza Forysia. Zawsze darzyliśmy go dużym autorytetem – dodaje Góralczyk.
Gdy został pierwszym trenerem GKS-u niektórzy zawodnicy mieli spore obawy. - Gdy usłyszeliśmy, że zostanie naszym trenerem spodziewaliśmy się ciężkiej harówki. Wcześniej był przecież współpracownikiem Huberta Kostki. Było jednak zupełnie inaczej. W jego warsztacie dominowało podejście typowo piłkarskie. Pamiętam, że sam był wygimnastykowany i potrafił nas zawstydzić. Nie lubił karać zawodników. Sięgał po to dopiero w ostateczności. Wesoły, wyważony, nigdy nie wpadał w nerwy. Początki wcale nie były łatwe. Pamiętam mecz, który de facto decydował o to, czy zostanie z nami – opowiada Piotr Piekarczyk.
Łysko jako trener doprowadził GKS do triumfu w Pucharze Polski w 1986 r. Odszedł po przegranym rok później finale tych rozgrywek. - Decydowało podobno zbyt duże rozluźnienie w drużynie. Ja mam z nim same miłe wspomnienia. To był miły, wesoły, wyrozumiały człowiek. Az za dobry. Może nawet niektórzy to wykorzystywali? – zastanawia się Piekarczyk i przytacza jeszcze jedno wspomnienie. - Po powrocie ze Szwecji pojawiłem się w GKS-ie na treningach. Miałem wtedy 32 lata i trener uznał, że jestem już za stary. Absolutnie o to nie miałem do niego pretensji. To były takie czasy, że zawodnicy w tym wieku kończyli raczej już kariery – podkreśla.
Gdy Łysko wrócił do GKS-u, katowiczanie ponownie sięgnęli po triumf w Pucharze Polski. - Pamiętam finał Pucharu Polski z Legią Warszawa, który wygraliśmy w Piotrkowie Trybunalskim. Trener miał nową kurtkę ze skóry. Już przed meczem mówiliśmy, że jeśli wygramy, to ją tniemy. Tak też się stało, już na boisku. Atmosfera była fantastyczna, a za tym szły wyniki drużyny. Jak trzeba było to nas opieprzył, ale znacznie częściej opowiadał kawały. Wiedział, że dopóki on jest trenerem, to na boisku nie będzie odpuszczania. Z nikim nie miał konfliktów, zawsze był bardzo życzliwy – mówi Janusz Jojko.
- On był po prostu normalnym człowiekiem. Mam z nim same fantastyczne wspomnienia. To był pierwszy trener, którego zimowy okres przygotowawczy nie był monotonny i nużący. Jednego dnia biegaliśmy na nartach "biegówkach". Myśmy je wszyscy pierwszy raz mieli na nogach. Była zima, a my w górach. Atmosfera była fantastyczna, mało kto potrafił na nich jeździć. Za trenera Alojza już w styczniu graliśmy sparingi, a przecież w styczniu zazwyczaj ładowało się akumulatory. Nie zapomnę też treningu na ul. Ceglanej. Zawiesiliśmy się na górze drabinek i tak przez minutę wszyscy wisieliśmy, trener również. Po niecałej minucie trener podnosi nogi do góry i mówi: "Dobra panowie, teraz zaczynamy!". Myśmy już wszyscy pospadali. On był już po 50-tce, a my mieliśmy być w topowej formie. Myśmy poschodzili, a on dopiero zaczynał pokazywać ćwiczenie. Miał fantastyczne mięśnie brzucha. Był cały czas z drużyną, nigdy się od nas nie izolował. Zapraszał nas do swojego życia, przedstawiał swoją rodzinę. Każdy trener jest inny, ale on był najbardziej ludzki, można było z nim o wszystkim porozmawiać, a on nigdy nie miał z tym problemu. Przede wszystkim jako człowiek był fantastycznym facetem – mówi Dariusz Grzesik.
- To był wspaniały człowiek i wspaniały trener. W zasadzie to on dał mi szansę, to on na mnie postawił, bo we mnie bardzo wierzył. Do dziś jestem mu za to bardzo wdzięczny. Wspaniały człowiek, w drużynie był bardzo lubiany i nie było tak, że coś działo się za jego plecami. Mieliśmy do niego wiele szacunku, bo po prostu dobrze nas wszystkich traktował. My sami traktowaliśmy go jak ojca i sprawił, że szatnia była jedną wielką rodziną. Za moich czasów w GieKSie zawsze była rodzinna atmosfera i w dużej mierze było to zasługą trenera Łyski. Zawsze wyrozumiały i zawsze uśmiechnięty. Gdy nam nie szło to nigdy nie zwieszał głowy i był pierwszym, który powtarzał, że musimy uwierzyć w samych siebie – dodaje Jojko.
Pogrzeb śp. Alojzego Łyski odbędzie się w sobotę 27 marca o godz. 11 w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przy ul. Żniwnej 2 w Siemianowicach Śląskich.