GKS Katowice ostatni raz pokonał Wisłę Kraków w 2003 r. Bohaterem tamtego spotkania był Paweł Adamczyk.
W sobotę przy Bukowej piłkarskie święto - spotkanie GKS-u Katowice z Wisłą Kraków. W ostatnich latach obie ekipy nie miały okazji ze sobą rywalizować, bo grały na różnych szczeblach rozgrywkowych. Natomiast na przełomie wieków Wisła była prawdziwą zmorą GieKSy i mecze przeważnie kończyły się porażkami katowiczan. Wyjątkiem był mecz przy Bukowej w sezonie 2002/2003. Po znakomitym spotkaniu górą był GKS, a bohaterem meczu był pomocnik Paweł Adamczyk, który zdobył jedynego gola. Porozmawialiśmy z bohaterem tego wydarzenia.
Co mówi Panu data 18 maja 2003 r.?
Mecz GKS-u z Wisłą! Za wielu goli w swojej karierze nie strzeliłem, więc akurat tę datę dobrze pamiętam.
Jakie wspomnienia budzi to spotkanie?
Wisła była wówczas bardzo mocna, co potwierdzała swoją grą w europejskich pucharach. Przez wiele lat żaden polski klub nawet się nie zbliżył do tego poziomu. Dla nas to był jednak także ważny mecz, bo tak naprawdę wciąż liczyliśmy się w walce o mistrzostwo Polski. Strzeliliśmy gola pod koniec spotkania i… już można było kończyć mecz. Wszyscy wiedzieli, że GKS nie dawał sobie wyrwać prowadzenia. Dla mnie ten mecz był szczególny także z innych względów. Byłem przecież byłym zawodnikiem Wisły. Na dodatek w tym spotkaniu musiałem zagrać na środku obrony, bo Jacek Kowalczyk wypadł wtedy ze składu. Nie lubiłem tej pozycji, ale trener kazał, więc trzeba było grać. Zapamiętałem też, że Jacek Laskowski, który komentował ten mecz w telewizji, wystawił mi wówczas laurkę.
A jak zapamiętał Pan samego gola?
Bramka padła po rzucie rożnym. Właściwie to sam nie wiem, dlaczego poszedłem pod bramkę rywali na ten stały fragment. Bezbramkowy remis to był też w miarę korzystny wynik. Stasiu Wróbel wykonywał rzut rożny i pokazywał mi ręką, abym wschodził na dalszy słupek. Piłka faktycznie tam przeszła, spadła mi na nogę i padła bramka. Końcówka meczu to była "obrona Częstochowy", ale dowieźliśmy wynik do końca. Ten mecz był zapamiętany z jeszcze jednego powodu…
Kontrowersyjna decyzja arbitra…
Sędzia mnie w tym meczu oszczędził, ale tak naprawdę w pierwszej połowie powinien podyktować rzut karny po faulu na Maćku Żurawskim. Zarówno on jak i trener rywali Henryk Kasperczak mieli w przerwie duże pretensje do arbitra. Po latach muszę przyznać, że ten faul faktycznie był, choć absolutnie niezamierzony. Poślizgnąłem się wstając i wpadłem na Maćka.
Odchodząc od meczu z Wisłą, jakie wspomnienia wyniósł Pan z pobytu w Katowicach?
Osiągnęliśmy więcej niż wskazywały na to nasze możliwości. Pamiętam ankietę przeprowadzoną wśród trenerów przed startem sezonu. Chyba tylko trzech nie skazywało nas na spadek z ligi. Przed początkiem rozgrywek z GKS-u odeszło kilku czołowych zawodników. Złożyło się jednak tak, że ci, którzy zostali, osiągnęli swój szczytowy moment w karierach. To się przełożyło na wyniki. Wyróżniało nas, że perfekcyjnie graliśmy w obronie.
Wyglądało na to, że siłą GieKSy jest atmosfera w drużynie.
W klubie się nie przelewało, choć co kwartał pieniądze otrzymywaliśmy. Atmosfera była naprawdę fajna. W kadrze było tylko kilkunastu zawodników, ale omijały nas kontuzje i kartki. Były wyniki to była i atmosfera. Wodzirejem grupy był Stasiu Wróbel. Buzia mu się nie zamykała. Jak jechaliśmy autobusem, to stawał przodem do nas i naśladował aktorów z polskich komedii. Był z tego ubaw.
Kolejny sezon nie był już tak udany dla GKS-u.
Ciężko to było logicznie wytłumaczyć. Do dziś mam nagrany nasz mecz Cementarnicą Skopje i nie potrafię się zmusić, aby go obejrzeć. To był jakiś czarny sen. Najedliśmy się wstydu. Sezon faktycznie był słabszy, ja też straciłem miejsce w składzie. Klub miał coraz większe problemy finansowe. Skojarzenia z GKS-em pozostały jednak pozytywne i miło wspominam pobyt w Katowicach.
Znajomości z tamtych lat przetrwały?
Kontakt mam z Jarkiem Tkoczem. Gdy był asystentem Adama Nawałki, a kadra przyjechała do Wrocławia to specjalnie tam podjechałem, aby się spotkać. Od czasu do czasu rozmawiam z Mirkiem Widuchem.
Śledzi Pan rozgrywki Fortuna 1 Ligi?
Nie śledzę ich uważnie na co dzień. Wiem, jakie perypetie GKS przeżywał w ostatnich latach. Na pewno życzę i GKS-owi, i Wiśle, aby zagrali w Ekstraklasie. To przyniesie prestiż całej polskiej piłce, aby takie marki grały w najwyższej klasie.
Co u Pana słychać?
Od wielkiej piłki się odciąłem. Pracuję w liceum ogólnokształcącym w Kłodzku. Mam tu swój domek, działkę, o której zawsze marzyłem i mieszkam z rodziną. Prowadzę też szkółkę piłkarską w Stroniu Śląskim. Ta praca daje wiele satysfakcji.