Wspomnienia z Barcelony

16.09.2015 14:53

Autor: Paweł Swarlik

Dzisiaj wyjątkowa rocznica przy Bukowej. Dokładnie 45 lat temu, czyli 16 września 1970 roku odbyło się pierwsze spotkanie z dwumeczu GKS Katowice – FC Barcelona w Pucharze Miast Targowych. Namówiliśmy na wspomnienia legendarnego bramkarza GieKSy z tamtego okresu Franciszka Sputa.

Zasłużony piłkarz GKS-u opowiedział o niezwykłym okresie, kiedy ówczesna władza robiła zawodnikom pod górkę. Dowiecie się też, dlaczego w przerwie meczu w Barcelonie dyrekcja klubu była przerażona, jak piłkarzy powitała publika na Nou Camp, dlaczego nasz bramkarz – mimo oferty - nie został w Hiszpanii, a także czemu po każdym meczu murawa przy Bukowej musiała być wywrócona do góry nogami!
 
 
Najważniejszy mecz w historii
 
Myślę, że ten dwumecz był najlepszy w całej historii GieKSy. Po pechowej porażce w pierwszym meczu na Stadionie Śląskim, gdy przegraliśmy u siebie 0:1 po golu straconym w końcówce, wszyscy mówili, że jedziemy tam na pożarcie i dostaniemy powyżej „piątki”. Do przerwy jednak to my prowadziliśmy na Nou Camp 2:0 po dwóch kontrach, z których jedna zakończyła się strzałem Gerarda Rothera, a druga rzutem karnym wykorzystanym przez Jerzego Nowoka. Niestety, nie udało się utrzymać tego wyniku. Pamiętam, że pora rozgrywania spotkania była bardzo późna. O 22:30 zabrzmiał pierwszy gwizdek, czyli wtedy, kiedy my powinniśmy kłaść się spać. Może dlatego drugą połowę „przespaliśmy” (śmiech). A mówiąc już poważnie, przegraliśmy 2:3, choć przy stanie 2:1 dla nas, Eugeniusz Pluta nie wykorzystał stuprocentowej okazji. Myślę, że gdybyśmy prowadzili 3:1, to już by nas nie doszli. Mimo to było to piękne przeżycie w okresie „komuny”. Cały zespół zasłużył na uznanie.
 
 
„Latające talerze” na Nou Camp
 
Na Nou Camp jest specyficznie. Światła usytuowane są na samej koronie stadionu, więc z poziomu murawy niewiele widać z tego, co dzieje się na trybunach. Przy stanie 2:0 dla GKS-u, kibicom hiszpańskim bardzo nie podobało się, że ich drużyna przegrywa. Zaczęli na nas gwizdać i nas obrażać. Grający z boku Gerard Rother musiał im coś pokazać. Nie wiem, czy był to środkowy palec (śmiech), ale tak ich to zdenerwowało, że nagle zaczęli rzucać w nas poduszkami z siedzisk. Na nasz mecz przyszło 70 tysięcy ludzi, co i tak było dość niską frekwencją, bo na lepsze drużyny przychodziło tam i po 90. tysięcy Proszę sobie wyobrazić, jaki to był widok, gdy nagle z niewidocznych trybun, prosto z ciemności, wyleciało mnóstwo „latających talerzy”. Gerard musiał stamtąd uciekać! Sędzia przerwał mecz, aby zostało to wszystko uprzątnięte. 
 
 
Murawa do góry nogami
 
GieKSa była w tym czasie średniakiem. Hiszpanie nas nie zlekceważyli, starali się wygrać i grali normalnie. Nikt w nas nie wierzył przed rewanżem i wszyscy pytali: „Po co wy tam jedziecie?” Zastanawiali się, czy jedziemy grać w piłkę ręczną i czy będzie wynik dwucyfrowy. My jednak byliśmy zaciętymi ludźmi. Powiedzieliśmy sobie, że nie jedziemy tam położyć się, tylko udowodnić, że Polacy też potrafią grać. Mogliśmy nie mieć umiejętności, ale skóry nie wolno było nam tanio sprzedać. Było nam obojętne, gdzie graliśmy – w Polsce, czy zagranicą. Nigdy się nie poddawaliśmy i jak to mówiliśmy – murawa miała być po meczu wywrócona do góry nogami!
 
 
Uciekli z szatni
 
Po meczu domowym z Barceloną mieliśmy wspólną kolację w hotelu „Polonia”, naprzeciwko starego dworca. Przyszło do ustaleń finansowych po udanym meczu. Jakie wynagrodzenie należy nam się za ewentualny wygrany mecz w Barcelonie? Nie wiedzieliśmy, ile zażądać. Za spotkanie dostawaliśmy zazwyczaj 600 złotych i premię w wysokości 150-200 złotych. Za dolara płaciło się wtedy ze 100:1. Jak się okazało, Hiszpanie za zwycięstwo dostali po 5000 dolarów. W samej Hiszpanii nasi „oficjele” powiedzieli, że za awans dostaniemy po 5000 złotych, co było równowartością około trzech naszych średnich pensji. Gdy prowadziliśmy 2:0 na Nou Camp, w szatni nie pojawił się żaden z dyrektorów. Gdy przegraliśmy, po meczu pojawili się wszyscy – tak nas wyściskali, jakbyśmy wygrali. Cieszyli się podwójnie – wynik był w miarę korzystny, a oni nie musieli nam płacić premii. Śmialiśmy się potem, że w przerwie się nie pojawili, bo szukali dla nas premii.
 
 
Wyjątkowa pamiątka
 
Jako pamiątkę dostaliśmy statuetkę stadionu. Oprócz statuetki, każdy z nas dostał specjalny znaczek. Jak się później okazało, miałem wielkie szczęście – trafiłem na unikat, który zdarzał się bardzo rzadko. Był w nim kamień, niektórzy mówili nawet, że to brylant. Już go i tak nie mam, oddałem bliskiej mi osobie. Po meczu na pamiątkę odłożyłem sobie też gazety. Byłem na wielu zdjęciach, także w hiszpańskich mediach, bo podobno - mimo trzech wpuszczonych bramek - byłem wyróżniającym się zawodnikiem. 
 
 
Tajemnicza propozycja
 
Po meczu odbył się oficjalny obiad z zawodnikami Barcelony połączony z bankietem na otwarcie lodowiska. Daliśmy nawet sprzęt do hokeja GKS-u Katowice jednemu z restauratorów, który pochodził z Polski i był fanem GieKSy. Otrzymałem wówczas nieoficjalną, tajemniczą propozycję pozostania z Hiszpanii i gry w tamtejszej lidze, ale nie było na to szans z dwóch powodów – władze zatrzymały nam paszporty, aby nikt przypadkiem nie pomyślał o pozostaniu zagranicą, a poza tym spodziewaliśmy się z żoną dziecka. Jak się później okazało, gdy wylądowaliśmy na Okęciu, dowiedziałem się, że urodziła nam się córka Monika.
 
 
Przechytrzyli Hiszpanów poza boiskiem
 
Z dwumeczem GKS – Barcelona kojarzy mi się jeszcze jedna historia. Zazwyczaj było tak, że o drużynę, która przyjeżdżała na teren rywala, dbali gospodarze. Gdy zespół z zagranicy przyleciał do nas, nocleg i wyżywienie było na nasz koszt. Hiszpanie jednak mieli inną koncepcję. Chcieli sami sobie wszystko opłacić, nie włączając w to GKS-u. Było to równoznaczne z tym, że GieKSa musiała sobie sama sfinansować pobyt w Hiszpanii, na co nie było ją stać. Wtedy ktoś wpadł na pomysł sprytnego planu. Aby Hiszpanie sfinansowali nam pobyt w Barcelonie, przechytrzył ich i do jakiego hotelu nie zadzwonili, rzekomo wszystko było zajęte. Wtedy musieli zwrócić się do GKS-u, aby ten zajął się ich przyjazdem i potem zgodnie z układem oni musieli nas ugościć. 
 
 
Trójkolorowa przyszłość
 
Mam nadzieję, że dożyję czasów, kiedy GKS Katowice będzie znów grał w pucharach – oczywiście tych europejskich, bo na krajowy mogę sobie przyjść na Bukową co sezon. Myślę, że do tego trzeba organizacyjnego poukładania klubu oraz piłkarzy z charyzmą. Życzę GieKSie, żeby dokonała tego jak najszybciej. Chciałbym dożyć momentu, żeby zobaczyć GKS w międzynarodowych rozgrywkach.

Partner strategiczny
Partner Kluczowy
Partner Wiodący
Klub Biznesu
Partner techniczny
Partnerzy
Fortuna 1 Liga